Grudzień to zima,
pomaganie, świąteczne zakupy i Święta!
Od kilku dni mamy grudzień. Kojarzą mi się z nim cztery rzeczy. Po pierwsze: zima! Grudzień to miesiąc, w którym z szarosiwego nieba spadają pierwsze śnieżnobiałe płatki śniegu, które łapią na rękawiczki wszystkie małe dzieci. Ja też, choć do dzieci się nie zaliczam, a już na pewno nie do tych małych. W tym roku, przez ostatnie dwa dni, tych płatków można było złapać całkiem sporo, pod warunkiem, że nie goniło się czapki, nie próbowało wcisnąć na głowę spadającego przez cały czas kaptura lub po prostu nie zostało się zepchniętym na skraj oblodzonego chodnika przez Ksawerego. Orkan Ksawery, choć po polsku należałoby powiedzieć po prostu Huragan Ksawery postanowił zrobić Polsce niezwykły prezent mikołajkowy i złożyć jej wizytę. Te odwiedziny, choć były niesamowicie krótkie dały wszystkim w kość i z pewnością każdego niemile zaskoczyły. A już w szczególności naszych kochany polskich drogowców, którzy obudzili się, gdy było już za późno i posypywali chodniki z miną mówiącą: „Zima w grudniu, no kto by pomyślał!”. W efekcie chodniki i ulice pokryły się śliską i niebezpieczną taflą lodu. Samochody poruszały się z prędkością 5km/h, podjazd pod najmniejszą górkę stanowił dla nich nie lada wyzwanie i wysiłek, a piesi wywijali na chodnikach orły, kręcili piruety i walczyli w grawitacją niczym podczas pierwszej wizyty na lodowisku. Tysiące ludzi zostało pozbawionych ciepłej wody, ogrzewania, internetu, telewizji i prądu. W tej ogromnej liczbie znalazłam się także ja. A tak strasznie chciałam pomóc i oglądnąć słynny Mikołajkowy Blok Reklamowy
Po drugie: pomaganie! W tym roku, podobnie jak w zeszłym, włączyłam się w kilka dobroczynnych akcji. Jedną z nich była Świąteczna Zbiórka Żywności, w której byłam wolontariuszką już trzeci raz. Wszystko polega na tym, żeby stać w, przyznam, dość chłodnych warunkach (bo przy wejściu do sklepu), rozdawać ulotki i z uśmiechem na ustach informować o akcji wszystkich wchodzących. Rekcje ludzi były przeróżne. Niektórzy uśmiechali się, potakiwali, dziękowali, a w ich oczach widać było, że uważają takie akcje za coś wspaniałego i na pewno się dorzucą. Inni brali ulotkę, ale robili to tak mechanicznie, że wiedziałam, że na sto procent nie zwrócą na nią uwagi. I rzeczywiście tak było, po paru krokach ulotka lądowała w koszyku lub wózku. Jeszcze inni przechodzili obok nas obojętnie, mimo naszych, wyciągniętych z ulotką, dłoni. Muszę jednak przyznać, że w tym roku takich osobistości było znaczniej mniej niż w zeszłym. Gdy doszłam do takiego wniosku, ogarnęła mnie nadzieją, że może nie wszyscy ludzi stali się obojętni i źli i jeszcze da się coś zmienić, że jest jakaś szansa. Niestety to cudowne uczucie, które we mnie kiełkowało, zostało brutalnie zdeptane przez ludzi, którzy gnietli rozdane przez nas ulotki jak jakiś niepotrzebny świstek i na dodatek rzucali je z powrotem do koszyka. Pomimo tych przykrych sytuacji oraz zmęczenia wróciłam do domu z uśmiechem na ustach i poczuciem spełnienia w serduszku. Z klasą zdecydowaliśmy także, że tak samo jak rok temu, zamiast robić sobie upominki na wigilię klasową, przeznaczymy te pieniążki na jakiś szczytny cel. Wybraliśmy Szlachetną Paczkę. Gdy zobaczyłam ile dobrego udało nam się zrobić, z jakim zapałem i ochotą wszystko było zbierane, a następnie pakowane, zrobiło mi się szalenie ciepło na sercu i poczułam się naprawdę dobrze. Mam także nadzieję, że mimo zgłoszenia w ostatnim momencie (taka ze mnie gapa) uda mi się, razem z przyjaciółką, zostać wolontariuszkami Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy.
Po trzecie: świąteczne zakupy! Grudzień to także miesiąc, w którym sklepowe półki zapełniają się świątecznymi łakociami w przeróżnych cenach i niestety także o przeróżnej ( i czasami bardzo złej) jakości. Pracownicy sklepów i marketów wykładają w zawrotnym tempie z wielkich kartonów czekoladowe mikołaje, bałwanki, renifery, kalendarze adwentowe, czekolady, batoniki, cukierki, żelki i pierniczki. Wszystko to zapakowane jest w przesłodkie, świąteczne opakowania, które już z daleka krzyczą: „Wybierz właśnie mnie!”. W tym roku z tymi okrzykami zetknęłam się już na początku października! To trochę jak śnieżyca w upalny dzień. Tą świąteczną falę zaczął jeden z większych marketów, w jego ślady poszło kilka kolejnych i tak otoczyła nas lawina krzyczących słodkości. W niezwykły świąteczny nastrój wprowadzają nas dodatkowo poustawiane i popowieszane wszędzie ozdoby oraz lecące z głośników świąteczne piosenki, których teksty chyba każdy zna na pamięć. Tak omotani przez tą falę świątecznej słodkości wydajemy dużo więcej, niż byśmy chcieli. I tak koszyk, w którym miało się znaleźć tylko kilka produktów zamienia się w kolosa, którego ciężko jest dopchać do kasy. Zaplanowana pięciominutowa wizyta w sklepie przeistacza się w kilkugodzinną eskapadę, a paragon, który otrzymujemy przy kasie jest tak długi jak lista prezentów napisana przez przeciętne pięcioletnie dziecko, które jest przekonane, że wszystkie podarki przynosi święty z bardzo dalekiej, mroźnej krainy. No i oczywiście nasze portfele stają się tak szczupłe jakby zastosowały jakąś dietę cud.
Wreszcie, po czwarte: Święta! To coś, co w grudniu kocham najbardziej. Mimo, że nie jestem już maluchem i wiem, że wszystkie prezenty przynoszą do domu bliscy, a potem potajemnie pakują je w swoich pokojach, to co roku nie mogę się doczekać tych dwóch wyjątkowych dni: 6 i 24 grudnia. Kocham dostawać prezenty, ale jeszcze bardziej kocham je dawać. Wiem, że najbardziej cieszą te przygotowane własnoręcznie i właśnie dlatego co roku spędzam kilka godzin najpierw na myśleniu, co zrobić, a potem na wprowadzaniu tych moich szalonych pomysłów w życie. Czasem nie wszystko wychodzi do końca tak, jak sobie zaplanowałam, ale zawsze wkładam w to mnóstwo serca. I wydaje mi się, że to czuć, a już do końca przekonuje mnie uśmiech na twarzy obdarowywanej osoby. Nie byłabym chyba sobą, gdybym nie wspomniała o tym całym pysznym jedzonku przygotowywanym przez moją babcię, mamę i mnie (choć i tak największy udział mam na wyjadaniu resztek z misek) według starych jak świat przepisów. Dwanaście potraw to coś, bez czego nie wyobrażam sobie świąt. Tak samo jak bez opłatka, dźwięku świątecznych kolęd, sianka pod obrusem, dodatkowego nakrycia dla przybysza, pięknie przybranej choinki i jemioły zawieszonej przy suficie. Te wszystkie rzeczy składają się na Święta. Moje, mojej rodziny, takie, jakie pamiętam z dzieciństwa i takie, które od tylu lat są takie same, mimo, że my się zmieniamy, starzejemy, dorastamy, mimo, że niektórych bardzo braknie przy tym wspólnym wigilijnym stole…
Napisałam ostatnio opowiadanie. Najważniejsze zdanie w nim brzmiało: „Mikołaju – szepnął mały Franio - chciałbym, żeby wszyscy ludzie na całym świecie byli szczęśliwi.” Mam prośbę, w wigilijny wieczór, przy blasku świątecznej choinki i dźwięku kolęd, zamieńmy się w małego Frania i gdy zabłyśnie na niebie pierwsza Gwiazdka, wypowiedzmy szeptem to życzenie. A nuż się spełni?